"Maria i Wojtek siedzą przy kominku. On zajęty czytaniem gazety, ona malowaniem paznokci. Oboje ubrani w koszulki z napisem: "ja, moje"
Wojtek: (nie odrywając wzroku od gazety) Kochasz mnie?
Maria: (po dłuższej chwili) Mówiłeś coś?
W: (znudzony, ale lekko zniecierpliwiony) No, pytam, czy mnie kochasz?
M: (nieprzytomnie, wciąż zajęta malowaniem paznokci) Taaak... Oczywiście, kochanie.
W: Hmm, to dobrze...
M: A Ty mnie?
W: Mhm. Ogień dogasa.
M: Może coś byś dorzucił?
W: Ty coś wrzuć.
M: Przecież widzisz, że jestem zajęta. Może wrzucisz tę swoją gazetę.
W: To może ty wrzuć ten swój lakier.
M: Lakier jest mi potrzebny!
W: A ja potrzebuję tej gazety!
(...)
Jeśli nastawiam się na to, że chcę być kochany, sam tracę wolność i w dodatku zabieram ją tobie. Wiążę ciebie, a sam przywiązuję się do tego, co od ciebie dostaję. Aby czuć się wolnym i dawać wolność (...), trzeba zdobyć się na to, żeby kochać, a nie tylko chcieć być kochanym.
(...)
Maria i Wojtek wspólnie rozpalają wygasły już kominek.
Wojtek: Ale płonie, co?
Maria: Pięknie. Oby tak było zawsze.
W: Właśnie
M: Jak to zrobić?
W: Jest tylko jeden sposób.
Wojtek ściąga z siebie koszulkę z napisem "ja, moje" i wrzuca do ognia. Maria robi to samo ze swoją." *
Kiedy myślisz, że słowo "Ja" powinno znaczyć dla Ciebie najwięcej – jesteś w błędzie. "Ja" to nie tylko niezależność i satysfakcja. "Ja" to też samotność, smutek i bezradność. "Ja" to brak ciepła. To zupełnie jak balon bez powietrza – niekompletny.
Rurki...bez kremu ;), lecz z mięsem...
Udziec indyka namaścił się oliwą przyprawami pieprznięty, sól, papryka, czosnek
Szybki rzut na rozgrzaną oliwę, a tam dopełniało się opalanie niczym turystów na plaży. Podczas smażenia podlewało się wodą i podduszało do miękkości. A pod koniec doskoczyła mąka roztrzepana z wodą. Atmosfera sosu nieco zgęstniała gotując się przez chwilę. W tak zwanym międzyczasie ujędrniało się tortiglioni. Na koniec zaś, do porcelany coś zielonego jeszcze, co by kolorowo było ;)
* Wojciech Eichelberger, Maria Moneta Malewska – "Być tutaj"
środa, 21 października 2009
Niepożądane zaimki
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Siostra, jak widzę ,ze jesz mięsko to dusza mi się raduje :)))
OdpowiedzUsuńA co do reszty przemyśleń - wiesz wszystko -> patrz. m@łpki ;))
Buźka Słonko :** Przytulam ciepło do serducha i do sweterka, bo mam takowy dziś.
Zimno mi :)
Ps. Mam kapciusie w żyrafy (dostałam na urodziny od mamy) , a piżamkę z lwem (oczywiście nie teraz na sobie, bom w pracy)
Siostra, za dużo sobie nie obiecuj po tym mięsie. Ja myślę, że to tylko przejściowe ;)
OdpowiedzUsuńO małpach pamiętam - dużo mi dają :))**
Zapodaj fotą żyrafową ;)))
:***
OdpowiedzUsuńZobaczę co da się zrobić w sprawie żyraf ;)
Zamiast wkładać żyrafy do szafy ;) obfoć i sprawa załatwiona ;)
OdpowiedzUsuńZyrafa w szafie magiczna rzecz...
OdpowiedzUsuńJeśli chcesz jej zdjęcie możesz je mieć...
Wystarczy Twoja uśmiechnięta minka
i już z szafy wyskakuje zyrafinka ;)
Haha! A to dobre! :D Rozbawiłaś mnie jak nie wiem co :)))
OdpowiedzUsuńhi hi hi ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się :) O to chodziło:)
;)) No to czekam na zwierzynę ;)
OdpowiedzUsuńOczko, ja trochę nie na temat, bo chcę troszkę o blinach napisać, jako że odkryłam Blinową Bratnią Duszę! Jeśli robi się u Ciebie bliny od pokoleń, to musisz mieć do nich podobne podejście, jak ja:) Pisałas u mnie, ze Wasze bliny są inne, szerokości naleśnika i z dużą ilością dziurek. U nas właściwie też - są duże, miękkie, lekko wilgotne. Moje wyszły mi mniejsze, bo - jak pisałam pod przepisem - miałam zbyt zwarte ciasto.
OdpowiedzUsuńAle na błędach człowiek się uczy i jestem coraz bliżej ideału :) Więcej wody i wszystko będzie idealne!
To tyle chciałam Ci powiedzieć popołudniową porą :)
Aniu Truskawowa, bliny traktujemy u nas jak święto :) Najlepsze na mące gryczanej albo żytniej, bo wtedy takie fajne dziury wychodzą. Ostatnio nawet fajne zdjęcie placka wyszło - jak założę znowu bloga, to wrzucę, bo na Paście nie chcę zaśmiecać niemakaronizmami ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście do ciasta idą jeszcze tarte ziemniaki. A patelnia najlepiej jak jest smarowana kawałkiem słoniny na widelcu.
A do tego maczałka - jak to się u nas zwykło mawiać, czyli sos mączno - mleczny z boczkiem. Niedługo zresztą podam przepis na maczałkę, bo i do kluch jest zacna :)
Tak! zdecydowanie bliny mogłyby być moim ostatnim posiłkiem ;))
wszytko w porzo ale wiesz jak śmierdzi lakier kiedu się go w kominku pali? jako ekolog protestuję, gazetę jeszcze ścierpię
OdpowiedzUsuńA co powiesz o koszulkach? ;)
OdpowiedzUsuńFajny tekst. I jaki prawdziwy!
OdpowiedzUsuńA danie aptyczne!
no tak i goli zostali, niby szybciej dojdą, al gra wstępna krótsza ;)
OdpowiedzUsuńco do Twojej refleksji na temat ja, to już wiesz co próbowałam ci kiedyś przekazać...
widzę, że w drobiu się lubujesz, i kurki i indyk :P a czemu przejściowe?
co do blin mozesz u mnie gościnnie wystąpić, zapraszam, będzie mi miło :)
Ewciu---> prawdziwy jak życie!
OdpowiedzUsuń"Aptyczne" ;) a może apteczne ;) eee, chyba nie, bo na oczko ;)
Dobra, "żart" - jak to mawia chrześniak Jakubowski.
Princess---> ta o jednym ;)P A ja jeszcze nawet "tamtego" ;) makaronu nie ujędrniłam ;))P
Tak, wiem - i nawet opis na gadulcu widzę jakiś taki znajomy ;)
Przejściowe, Moja Droga, tak samo jak cała sytuacja. Wszystko ma swój czas.
Gościna mówisz, przemyślę, i może poeksperymentuję ;)
pleciesz jak zawsze;p
OdpowiedzUsuńEhhh, te zaimki - potrzebne, ale nie najważniejsze - ja jak zawsze powiem, że potrzeba złotego środka, czy też mądrej równowagi między ja a my ... ze wskazaniem na my :)))
OdpowiedzUsuńA makaronik widzę bardzo pożywny i smakowity :)
Ściskam Cię mocno :***
Żyrafy wyszły z szafy i na zdjęciowym czekają ;)
OdpowiedzUsuń:***
Princess---> to se dzisiaj warkocza zaplotę, o! ;)PP
OdpowiedzUsuńLipka---> złoty środek, czasem trudno do niego dojść...
Sis---> lecę otworzyć!
Piękny cytat wybrałaś, super notka!
OdpowiedzUsuńNo i muszę napisać, że rurki z mięsem mnie urzekły:))))
A ja i tak wolę wątróbkę :)
OdpowiedzUsuńNie gadaj, Ty???
OdpowiedzUsuńHeh! No tak! - ja ;) A to Ci niespodzianka, haha!! ;))
OdpowiedzUsuńCytacik świetny! Udziec indyka to jedno z moich ulubionych mięs, z makaronem jeszcze nie robiłam. Pysznie wygląda!
OdpowiedzUsuńA co do spotkania, to kiedy będziesz w okolicach Poznania? :)))
jak ja będe :p beze mnie sie nie spotykać no! ;p
OdpowiedzUsuńNo i Princess niniejszym została moją osobistą sekretarką ;)PP
OdpowiedzUsuńnarzekasz?
OdpowiedzUsuńBynajmniej! Z radością Cię namaściłam na pomagiera ;))P
OdpowiedzUsuńmagazynier czy pomagier co za różnica ;)
OdpowiedzUsuńA teraz Oczko cytuje Wojtka i Marie (no dobrze, czytam od konca:) fajna to wstawka, zwlaszcza z lakierem tekst... Ostatnio mialam ochote zacytwowac Tokarczuk, ale jakos nie pasuje mi do wpisow...
OdpowiedzUsuńUdziec z indyka, jak to brzmi, och!
:*
A myślisz, że mój do udźca pasuje? ;))
OdpowiedzUsuń