Kochany Pamiętniczku,
pewnie wyjdzie na to, że ze mnie teraz okrutny narcyz, no ale ja już tak dłużej siedzieć cicho nie mogę. Bo wyobraź sobie, że stałem się obiektem sporego zainteresowania, rzec by nawet można - codziennego. Wyjątkiem są – jak ona to określa – weekendy. Przymykam wieczko na to dwudniowe pustelnictwo – o! taki łaskawy jestem. Ale może od początku. Zaczęło się od tego, że ona wypatrzyła mnie na półce, na której wiodłem spokojny żywot w gronie mojego plastikowego bractwa. Wtem, jak gdyby nigdy nic, zostałem zabrany z tego leżakowego środowiska i rzucony na nowe, nieokiełznane jeszcze tereny szafki kuchennej. Myślałem, że zostanę filozofem kryjącym się między mąką, a zapuszkowanymi tomatami... Ale nie! Skoro świt zostałem zagoniony do roboty i dostałem bogate wnętrze. A wszystko po to... by koło południa poczuć wielką pustkę. I tak w kółko 5 dni w tygodniu. I nawet nie groźna mi rutyna – wciąż zmieniam się wewnętrznie. Ona chyba o mnie dba. Tak! Zapewne to chodzi o mnie. Dzisiaj piątek, ale sam zobacz, Mój Pamiętniczku, co też się działo wcześniej. Załączam zdjęcia mojej fizjonomii i kilku kwiatków. Prawda, że przystojniak ze mnie?
Cmok, cmok!
Twój Lanczboksik.


Trzecia sztampa w lanczboksie – czyli tuńczyk lubi lilie.
ujędrnione lilie (gigli)
pesto
zapuszkowany tuńczyk
dziane papryką oliwencje
świeże tomaty
sól, pieprznięty, czarnuszka
Kluchy ujędrnić, dodać łychę pesto i wymerdać z resztą ingrediencji. Zapakować do lanczboksa.

Czwarta sztampa w lanczboksie – czyli łoś pływa w kokardach.
ujędrnione kokardy (farfalle)
pesto
podduszona na dziewicy czerwona papryka
wędzony łoś
sól, kolorowy pieprznięty z młynka
Kluchy ujędrnić, dodać łychę pesto i wymerdać z resztą ingrediencji. Zapakować do lanczboksa.
pewnie wyjdzie na to, że ze mnie teraz okrutny narcyz, no ale ja już tak dłużej siedzieć cicho nie mogę. Bo wyobraź sobie, że stałem się obiektem sporego zainteresowania, rzec by nawet można - codziennego. Wyjątkiem są – jak ona to określa – weekendy. Przymykam wieczko na to dwudniowe pustelnictwo – o! taki łaskawy jestem. Ale może od początku. Zaczęło się od tego, że ona wypatrzyła mnie na półce, na której wiodłem spokojny żywot w gronie mojego plastikowego bractwa. Wtem, jak gdyby nigdy nic, zostałem zabrany z tego leżakowego środowiska i rzucony na nowe, nieokiełznane jeszcze tereny szafki kuchennej. Myślałem, że zostanę filozofem kryjącym się między mąką, a zapuszkowanymi tomatami... Ale nie! Skoro świt zostałem zagoniony do roboty i dostałem bogate wnętrze. A wszystko po to... by koło południa poczuć wielką pustkę. I tak w kółko 5 dni w tygodniu. I nawet nie groźna mi rutyna – wciąż zmieniam się wewnętrznie. Ona chyba o mnie dba. Tak! Zapewne to chodzi o mnie. Dzisiaj piątek, ale sam zobacz, Mój Pamiętniczku, co też się działo wcześniej. Załączam zdjęcia mojej fizjonomii i kilku kwiatków. Prawda, że przystojniak ze mnie?
Cmok, cmok!
Twój Lanczboksik.


Trzecia sztampa w lanczboksie – czyli tuńczyk lubi lilie.
ujędrnione lilie (gigli)
pesto
zapuszkowany tuńczyk
dziane papryką oliwencje
świeże tomaty
sól, pieprznięty, czarnuszka
Kluchy ujędrnić, dodać łychę pesto i wymerdać z resztą ingrediencji. Zapakować do lanczboksa.

Czwarta sztampa w lanczboksie – czyli łoś pływa w kokardach.
ujędrnione kokardy (farfalle)
pesto
podduszona na dziewicy czerwona papryka
wędzony łoś
sól, kolorowy pieprznięty z młynka
Kluchy ujędrnić, dodać łychę pesto i wymerdać z resztą ingrediencji. Zapakować do lanczboksa.
Zdecydowanie lepsze do niż te nasze okropne kanapeczki. Chyba przejdę totalnie na lanczboksy bo makarony lubię a i czemu na śniadanie by tego nie wsuwać?
OdpowiedzUsuńNa początek zrobię z łosiem.
p.s. czy poroże odrzucić czy można je jakoś wykorzystać? pozdrawiam
Od kluch odrzucić, zetrzeć na proszek i sprzedawać jako czarną przyprawę, czyli afrodyzjak ;)Można zbić kokosy ;)
OdpowiedzUsuńNiezmiernież smakowite lanczboksy!
OdpowiedzUsuńJa na szczęście (czy może nieszczęście) takowych używać nie potrzebuję. Ale gdybym potrzebowała, taka zawartość byłaby mi bardzo w smak. ;))
Pozdrawiam!
Bareya, a dlaczetgo kanapeczki sa okropne ?
OdpowiedzUsuńCudowne lanczboksy, które uwielbiam oglądać ;))
OdpowiedzUsuńSis, pięknie na zdjęciach przedstawione są Twoje pyszotki pracowe:) A makaron kolorowy ubóstwiam:)
Widziałam w sklepie kokardy czarno-makaronowe ;) No boskie, a drogie jak diabeł;) Nie kupiłam, bo wiesz..na razie nie;)
Buziaczki ma makaronowa Sis:*
Aua! Pięknie napisane! Tak go opisywałaś, że też zechciałem być takim pustelnikiem, też żeby mi dali spokój, tylko takim nieco bardziej zblazowanym, wiesz, jak Bogart albo dr Macioszek z serialu Klan, któremu wszystko wisi, ale który na końcu mówi... no, jakąś znaną kwestię, że wszystkim idzie w pięty.
OdpowiedzUsuńKanapeczkom nie zarzucę nic: dobry chleb, świeże masełko albo własny majonez, warzywko w rodzaju sałata, pomidorek, dobra wędlina ze świeżego wędzenia, a wykonane kochającą ręką... Nieee, dobrym kanapkom nie można powiedzieć złego słowa. Lancz-cośtam być może też, ale najpierw muszę się dowiedzieć, co to znaczy po polsku.
Dobrze ma z Toba ten Lanczboksik, az mu pozazdroscilam:)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Ja chyba bym najpierw wybrała pachnące ;P ze względu na to że nigdy nie łaskotały mnie po podniebieniu :P:)takie kwiaty a po za tym ma w sobie moje ukochane czarne uszka ;). Jeszcze jakby mi do tego podali kieliszek wina .......
OdpowiedzUsuńPozdrowienia :-)
Zajtonku--->no wiesz... zamiast lanczboksa, może być talerz ;)
OdpowiedzUsuńMagdalena--->też się zastanawiam, bo mogą być całkiem niezłe, zwłaszcza jak się samemu upiecze chleb - dajmy na to orkiszowy i zrobi pastę - na ten przykład jajeczną. Mniam! :)
Sisi--->Ty masz na bieżąco ememem ;) Czarne kokardy? O żesz!
Kumie--->kurka, deczko nie w temacie jestem, bo klan jest mi tak samo obcy, jak życie stawonogów. Wiem, że są i tyle. A dobre kanapki, nie są złe.
Konsti--->taaa, ja mu też zazdroszczę ;)
Michrówku--->kieliszek już jest, zobacz w górę ;) Tylko wypełnienie zdałoby się nieco zmienić ;)
pozdr!
Oj, bogate to wnętrze a jakie smakowite :)
OdpowiedzUsuńLubię być na bieżąco i zawsze czekam :))
OdpowiedzUsuńKofana, no właśnie czarne, kurcze cuuudne były! :))
Szkoda, ze ja teraz ograniczam makaronizmy,ale..ale.. za niedługo...coś ;))
brzmi pysznie i wygląda równie dobrze, kolorowo :)
OdpowiedzUsuńale ja muszę się pochwalić, że w piątek miałam równie pyszny makaronik i to przez GA przygotowany :))))))))
nooo jak ja bym takiego lunchboksa do szpitala na praktyki wzięła to jak nic zostałby pożarty przez mój kochany personel i pacjentów złaknionych czegoś innego, pyszniejszego ;P
OdpowiedzUsuńpodoba mi się! i jak pysznie!
OdpowiedzUsuńMój lanczboks straszliwie zaniedbany jest ;)
OdpowiedzUsuńNo patrz, dziś zrobiłam sałatkę z trąbek ;-) z pierwszego zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńAch jaki wypasiony ten Twój lunchboksik !!!
OdpowiedzUsuńGrażka--->z wrodzonej skromności nie zaprzeczę ;)
OdpowiedzUsuńSisi--->wiem ja Ci! grzybki, wystrzępię coś, jak wena przyjdzie na temat rzeczonych
Princi--->bałdzo, bałdzo dobrze ;)
Króliczku--->masz misję! Dożywianie pacjentów haha ;))
Paula---> w imieniu lanczboksa, dzięki!
Pinos--->no nie mogę! i tak spokojnie o tym piszesz? wstyd! ;)))
Marghe--->zobaczę, bo połaskotałaś moją ciekawość ;)
Ivon--->nie żałuję mu, czasem miewam przebłyski dobroci - nawet dla lanczboksa ;)
pozdr!