„Przyjezdny kupiec wstępuje do chełmskiej restauracji (…)
- Czy można dostać rybę po żydowsku?
- Rybę po żydowsku? - powtarza właścicielka. - Pojutrze jest dzień targowy, to będzie ryba...
- To może kurę w rosole?
- Kura była dopiero wczoraj...
- A pieczeń cielęca?
- Bywa tylko w poniedziałki.
- Trudno. W takim razie poproszę o jajecznicę.
- Akurat zabrakło jajek...
Kupiec wzrusza ramionami i opuszcza lokal. Zaledwie uszedł sto kroków, dopędza go zasapana właścicielka jadłodajni.
- Uf, uf! Zapomniałam panu powiedzieć, że gęsiej wątróbki z cebulką też u nas nie ma...” ** Horacy Safarin - „Przy szabasowych świecach. Humor żydowski” (wyd. łódzkie, s. 120)
Dlaczego akurat taki cytat? Dlatego!

Tak, tym razem było Biesiadowo, sieciowa pizzeria, w której serwują też makaron. Cóż, tym razem chwalić nie będziemy***.
Może zacznijmy od tego, że tym razem byłyśmy w łącznie czteroosobowym gronie, gdyż na testowanie zabrałyśmy też
Tiliów. Tradycyjnie już, przed wizytą zrobiłyśmy z Princi przegląd menu, i byłyśmy zdecydowane, co weźmiemy.
Ja wzięłam:
„Szynka dojrzewająca w białym winie pływająca” (masło klarowane, szynka dojrzewająca, cebula, białe wino, tymianek, śmietana )
Princi:
„A co na to rucola?”(sos czosnkowo - beszamelowy, boczek, suszone pomidory, oliwki, rucola )
Tilia:
„Szparagi w bulionie na szyneczki łonie”(oliwa, szynka dojrzewająca, czosnek, szparagi zielone, pomidorki koktajlowe, bulion, zimne masło do zaciągnięcia )

Tilia, była odważna, bardzo odważna, bo wzięła szparagi. My po doświadczeniach w
Presto stanowczo jej tego odradzałyśmy. Zdecydowała się zatem zabezpieczyć zapytaniem u pani kelnerki, czy one aby świeże są, czy może ze słoika. Podobno były świeże... Nie..., nie były. Nie żebyśmy zarzucały kłamstwo pani kelnerce. Bynajmniej! Wszak nie były ani z puszki, ani ze słoika. Były po prostu stare, przegotowane i miejscami łykowate, zupełnie, jakby pan kucharz nie wiedział, że końcówki szparagów nadają się głównie do dwóch rzeczy: na śmietnik albo kompost.
Do tego ta rzekoma „szynka dojrzewająca”...

Jeżeli myślicie, że naprawdę taka, była podana z makaronem, to możecie się srogo rozczarować. Podobnie jak i my. To była najzwyklejsza gotowana szynka, zresztą nie najlepszej jakości. No i czosnek – wyglądał i smakował jak granulowany. To już pozostawię bez komentarza...
Mój makaron? Po pierwsze do takiego sosu zdecydowanie bardziej pasuje fettuccine, a nie spaghetti, ale nie czepiajmy się już takich szczegółów. Zresztą o samym makaronie będzie niżej. O szynce dojrzewającej, cóż... już wiecie. Tymianek? Zapomnijcie o świeżym, był suszony. Sam sos zaś był tak mdły, że nie dałam rady zjeść nawet połowy porcji.
Pasta Princess też nie była najlepsza. A już szczególnie pożałowali w niej rucoli, a przypominam, że nazwa dania opiera się na wskazaniu, że rucoli można spodziewać się więcej, niż oczy widziały faktycznie na talerzu.

Dlaczego w tytule posta jest słowo „pustki”? Bo doskonale odzwierciedlają tę pizzerię. Byliśmy tam jedynymi klientami, a lokal nie mieści się ani na peryferiach miasta (5 minut spacerem od metra Wilanowska), ani nie wybraliśmy się tam w godzinach rannych, tylko po pracy (po godz. 17-ej). Ale to nie wszystko – bogate menu może bardzo zmylić. Z siedmiu rodzajów piw, jakie oferuje karta, są faktycznie do wyboru zaledwie dwa. Reszty nie ma. Z bogatego wachlarza wyboru kaw (m. in. espresso, cappuccino) jest... kawa rozpuszczalna i zwykła parzona czarna, do której można jednakowoż dostać mleko (uffff!). Jeżeli pomyśleliście, że popsuł się ekspres, to muszę Was rozczarować. Ekspres jest i ma się dobrze (zasięgnęliśmy języka w tej sprawie u pani kelnerki). Po prostu: wcześniej serwowali, a teraz nie (z niewiadomych przyczyn nawet dla samej pani kelnerki). Z piwem podobnie: wcześniej były, teraz nie ma. Ale za to menu wciąż jest bogate, a przy okazji mocno naciągane, żeby nie powiedzieć kłamliwe. Swoją drogą, doskonale sprawdza się w przypadku Biesiadowa pewna teza. Jeżeli restauracja szczyci się grubym menu i dużą ilością dań, które może zaserwować potencjalnemu klientowi, lepiej z jej gościny w ogóle nie korzystać. Odbije się to z korzyścią i dla portfela, a już tym bardziej dla podniebienia. Duża ilość produktów może oznaczać, że nie są one na bieżąco wykorzystywane, zatem długo leżą i w daniach serwowane są w niezbyt już dobrej jakości. A poza tym, przyjmijmy hipotetycznie: jednorazowo w lokalu jest komplet klientów, a każdy z nich zamawia zupełnie inne danie, to nie ma bata, któreś z nich musi być przygotowane duuużo wcześniej i tylko odgrzane w mikrofali. W innym przypadku kuchnia nie da rady się wyrobić z zamówieniami.
Wygląda na to, że najlepiej na zamówieniu wyszedł Sebastian, bo wziął pizzę serową.

Powiecie, miał rację – w pizzerii zamawia się właśnie pizzę, a nie makaron. Jest w tym sporo prawdy. Ale spójrzcie na to z innej strony. Skoro lokal oferuje też inne dania w karcie, to znaczy, że kucharz również umie je przyrządzić. Poza tym, klient zamawiający inne danie, nie może być traktowany pośrednio w stosunku od tego, od pizzy. Jakość dania świadczy o kuchni, bez względu na to, jakie zamówienie przyjmie kelner przy stoliku.
I jeszcze jeden kamyczek do ogródka, przy okazji tej serowej pizzy „SEROWA BIESIADA" (sos, ser mozzarella, ser pleśniowy, ser feta ). O ile mi wiadomo, feta jest znakiem zastrzeżonym dla określonego rodzaju sera. Wszelkie inne, podobne – w nazwie powinny mieć „ser typu feta”. W rzeczonej pizzy był właśnie tego „typu”. Swoją drogą, nie lubię, kiedy menu kłamie: dojrzewająca szynka, która koło takiej nawet nie leżała, oszukany czosnek. Wymyślne nazwy dań i podane z kosmosu produkty nie zastąpią dobrego jakościowo dania.
Wracając do naszych makaronów – wszystkie trzy dostałyśmy spaghetti. Pani kelnerka nawet nie zapytała jaki rodzaj zamawiamy, karta również nie wspominała o wyborze. Wysnuć można z tego, że każda pasta podawana jest ze spaghetti. A co jeśli klient przyjdzie z dzieckiem, a ono nie bardzo będzie potrafiło sobie poradzić z długimi nitkami? Czy nie lepiej, aby do wyboru był jeszcze makaron krótki, dajmy na to farfalle?
Mówi się, że wady należy ukryć zaletami. Ten lokal nawet tego nie potrafi: trzy różne rodzaje sztućców wygląda jak zbieranina kompletów z kilku domów, niespójna zastawa – to wygląda naprawdę niechlujnie.

Próbowałam znaleźć jakieś plusy. Przykro mi jednak, nie znalazłam. I nawet nie jestem w tej ocenie złośliwa. Kelnerka, która się nie orientuje co oferuje kuchnia, braki w menu, niska jakość oferowanych dań, poślednie produkty, brzydka zastawa, kłamliwe menu. I nawet nie mogę do plusów zaznaczyć niskiej ceny, bo wierzcie mi - wolałabym zapłacić dwa razy tyle, ile kosztowała faktycznie porcja, ale zjeść za to porządne danie i nie mieć wrażenia, że stołowało się właśnie w barze szybkiej obsługi gdzieś przy trasie ekspresowej.
Princi, czy naprawdę chciałabyś wiedzieć co kryje się w paście, która nosi wdzięczną nazwę „Trzecie życie kurczaka”?

Oczko daj żyć i nie przypominaj! To ja wynalazłam Biesiadowo, to ja zaprosiłam "gości" na wspólne biesiadowanie i to ja jako jedyna zjadłam całą porcję... Byłam tak głodna, że musiałam, ale potem mój ociężały brzuch ledwo dał się nieść.
Jako, że zwykle zjadam ostatki, to porcji Tili i Oczka nie dałam rady podjeść- nie dało się! Mdłe, podejrzane, niesmaczne.
Fakt pizza była o.k., ale ja smakoszem pizzy nie jestem.
Cóż mogę powiedzieć...Dzięki Ci Wielki Bracie, że nie skusiłam sie na to "Trzecie życie kurczaka", bo chyba po pierwszym kęsie byłby zwrot tego kęsa...
Nie polecamy! *** Prosta ze mnie Kurczakowa Dziewka, wysublimowanego smaku nie posiadam, ale wierzcie mi nie skuście się na Biesiadowo!