We wtorek zmieniłyśmy obszar grasowania i przeniosłyśmy się na Mokotów. Tym bardziej, że nazwa była zobowiązująca, bo wybrałyśmy się na „służbową kolację”, jak to określił LLordzik, do ni mniej ni więcej, a Pasty i Basty :)

O lokalu pierwszy raz przeczytałam dzięki I.nnej z Drobno mielonego. Co ciekawe, z Princess skusiłyśmy się dokładnie na te same kluski, co ona z J., tj. penne alla norcina i tris di pasta fresca.
Najpierw zamówiłyśmy: wodę z plastrami cytryny (ja) i kawę (Princess). Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam filiżankę Princess, a w niej na pianie cappuccino spokojnie leżakujący... parmezan (przełożony przez Princess z miseczki podanej na stół, a przyniesiony przez pana kelnera z myślą o zamówionych makaronach). Na dodatek ona zupełnie serio stwierdziła, że fajnie, bo kawa będzie z kokosem... Później jednak zrezygnowała z tego dodatku. I całe szczęście, bo dzięki temu mogłam zanurzyć dzioba i też spróbować.

O paście Princess powiem tyle tylko, co skubnęłam: penne było smaczne. Więcej mogę powiedzieć o mojej porcji w tercecie.

Absolutnie najlepsze było pappardelle z mięsnym sosem bolońskim. Jędrne kluski, aromatyczny sos – pycha i już.
Ravioli ze szpinakiem i ricottą zachwyciło pysznym sosem z kawałkami pomidorów. Idealny, bardzo wyważony, delikatny - acz z pazurem - smak.
Wstążki (stawiam na fettuccine) z gałką muszkatołową i kremem z trufli oraz gotowaną szynką w porównaniu z pozostałymi, było zwyczajnie dobre i bardzo poprawne. Można się pokusić, ale mogłoby być ciut mniej słone.
I jeszcze ogólne podsumowanie:
Po pierwsze: to naprawdę świetny pomysł z trzema małymi, różnymi smakowo porcjami makaronu. Idealna rzecz na szersze przetestowanie menu za jednym razem. Szkoda, że do wyboru tylko ten jeden zestaw. Strzałem w dziesiątkę byłoby własne komponowanie trójcy na platerze. Tak czy siak – inne restauracje również mogłyby wziąć dobry przykład i taką opcję włączyć do swojego menu.
Po drugie: obsługa bardzo zwinna i sympatyczna.
Po trzecie: niewymuszony wystrój z cudowną, ceglaną ścianą (ach!).
Po czwarte: cappuccino całkiem niezłe, choć ja wolę bez parmezanu ;)
Po piąte: jeden minus to te zielone poduchy na ławkach – nie siedzi się na nich jakoś szczególnie komfortowo, są zdecydowanie za duże i za bardzo zjeżdżają.
Na to, że dostałam wodę z cytryną i kostkami lodu, mimo że prosiłam bez kostek, przymknę oko, bo to już naprawdę nieistotny szczegół, jeśli zestawić go z pyszną pastą.
Princess? To jak kawkę na makaronowaniu mam serwować z serem? ;)P

Oj tam oj tam... no bo kto przynosi parmezan razem z kawą! No kto!? Toć blondynka poszła i zobaczyła coś ala wiórki kokosowe to sypnęła se ;) A, że podobno te wiórki dłuższe od kokosowych...no cóz, podobno nie długość się liczy ;P
Ale tak czy siak, czy kokosowa, czy parmezanowa, kawa mi smakowała podobnie jak kluski i te paluszki grissini. Pierwszy raz miałyśmy okazję spróbować oliwy truflowej i powiem Wam, że jeśli to co poczułam to ta oliwa, to ja ja lubię!
Panowie kelnerzy też bardzo mili, widać że się starali, zwłaszcza jak zobaczyły dwie wariatki z aparatem. Tylko nadal nie mogę zrozumieć po co ten nóż do makaronu... LLordzik stwierdził, że może może... ale żadne może, toć penne nie je się nożem ;P
Jak dla mnie było miło i pysznie. Oceniam na bardzo dobry, podobnie jak wcześniejszą Gagę, mimo że tam nie dostałam parmezanu do kawy... ;)
p.s. przefarbuje się na brunetkę, może to coś da ;)
***
Restauracja włoska PASTA i BASTA, ul. Odolańska 5 (Mokotów)
O lokalu pierwszy raz przeczytałam dzięki I.nnej z Drobno mielonego. Co ciekawe, z Princess skusiłyśmy się dokładnie na te same kluski, co ona z J., tj. penne alla norcina i tris di pasta fresca.
Najpierw zamówiłyśmy: wodę z plastrami cytryny (ja) i kawę (Princess). Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam filiżankę Princess, a w niej na pianie cappuccino spokojnie leżakujący... parmezan (przełożony przez Princess z miseczki podanej na stół, a przyniesiony przez pana kelnera z myślą o zamówionych makaronach). Na dodatek ona zupełnie serio stwierdziła, że fajnie, bo kawa będzie z kokosem... Później jednak zrezygnowała z tego dodatku. I całe szczęście, bo dzięki temu mogłam zanurzyć dzioba i też spróbować.
O paście Princess powiem tyle tylko, co skubnęłam: penne było smaczne. Więcej mogę powiedzieć o mojej porcji w tercecie.
Absolutnie najlepsze było pappardelle z mięsnym sosem bolońskim. Jędrne kluski, aromatyczny sos – pycha i już.
Ravioli ze szpinakiem i ricottą zachwyciło pysznym sosem z kawałkami pomidorów. Idealny, bardzo wyważony, delikatny - acz z pazurem - smak.
Wstążki (stawiam na fettuccine) z gałką muszkatołową i kremem z trufli oraz gotowaną szynką w porównaniu z pozostałymi, było zwyczajnie dobre i bardzo poprawne. Można się pokusić, ale mogłoby być ciut mniej słone.
I jeszcze ogólne podsumowanie:
Po pierwsze: to naprawdę świetny pomysł z trzema małymi, różnymi smakowo porcjami makaronu. Idealna rzecz na szersze przetestowanie menu za jednym razem. Szkoda, że do wyboru tylko ten jeden zestaw. Strzałem w dziesiątkę byłoby własne komponowanie trójcy na platerze. Tak czy siak – inne restauracje również mogłyby wziąć dobry przykład i taką opcję włączyć do swojego menu.
Po drugie: obsługa bardzo zwinna i sympatyczna.
Po trzecie: niewymuszony wystrój z cudowną, ceglaną ścianą (ach!).
Po czwarte: cappuccino całkiem niezłe, choć ja wolę bez parmezanu ;)
Po piąte: jeden minus to te zielone poduchy na ławkach – nie siedzi się na nich jakoś szczególnie komfortowo, są zdecydowanie za duże i za bardzo zjeżdżają.
Na to, że dostałam wodę z cytryną i kostkami lodu, mimo że prosiłam bez kostek, przymknę oko, bo to już naprawdę nieistotny szczegół, jeśli zestawić go z pyszną pastą.
Princess? To jak kawkę na makaronowaniu mam serwować z serem? ;)P
Oj tam oj tam... no bo kto przynosi parmezan razem z kawą! No kto!? Toć blondynka poszła i zobaczyła coś ala wiórki kokosowe to sypnęła se ;) A, że podobno te wiórki dłuższe od kokosowych...no cóz, podobno nie długość się liczy ;P
Ale tak czy siak, czy kokosowa, czy parmezanowa, kawa mi smakowała podobnie jak kluski i te paluszki grissini. Pierwszy raz miałyśmy okazję spróbować oliwy truflowej i powiem Wam, że jeśli to co poczułam to ta oliwa, to ja ja lubię!
Panowie kelnerzy też bardzo mili, widać że się starali, zwłaszcza jak zobaczyły dwie wariatki z aparatem. Tylko nadal nie mogę zrozumieć po co ten nóż do makaronu... LLordzik stwierdził, że może może... ale żadne może, toć penne nie je się nożem ;P
Jak dla mnie było miło i pysznie. Oceniam na bardzo dobry, podobnie jak wcześniejszą Gagę, mimo że tam nie dostałam parmezanu do kawy... ;)
p.s. przefarbuje się na brunetkę, może to coś da ;)
***
Restauracja włoska PASTA i BASTA, ul. Odolańska 5 (Mokotów)
He he tego jeszcze nie było kawa z parmezanem! :)))))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was degustatorki kuchni włoskiej ;)
Widzę, że będę musiała tam zawitać przy okazji odwiedzania Wawy :)
OdpowiedzUsuńBo łyżka się nie podobała to tym razem nóż dali:)
OdpowiedzUsuńta kawa mnie zaintrygowała...
OdpowiedzUsuńNotme--->z parmezanem nie miałam odwagi spróbować, wolałam, kiedy ten parmezan już został usunięty :)
OdpowiedzUsuńTutusiu--->ten lokal polecamy, niedaleko Morskiego Oka, łatwy dojazd zarówno tramwajem jak i metrem.
Acri--->dla mnie nóż był przydatny do ravioli (ale i tak wykorzystałam tylko łyżkę), natomiast rzeczywiście nie wiem do czego miałby służyć w przypadku penne.
Małgo.--->mnie też ;) To jest ulubiona kawa Princess ;)))
pozdr!
Lubię te Wasze wyjścia :)).
OdpowiedzUsuńSuper zdjęcia i jedzonko no i ta kawa mnie całkowicie rozbroiła haha;D
Uściski Kochane Laseczki :*
Przyznaj się Siostra, piłaś kawy piernikowe, kardamonowe, ale parmezanowej to chyba nigdy, co? ;)))
OdpowiedzUsuń