Po ostatniej wizycie w Zielonym Groszku i niefortunnej fasoli w makaronie, oraz w związku z potencjałem drzemiącym w opisanym barze, planowałyśmy, że jeszcze się tam kiedyś wybierzemy celem weryfikacji nabytych wrażeń. Jednak w międzyczasie naszą recenzję przeczytał szef Groszka i zaprosił nas na darmowy makaron. Jako że gratis i darmowe, to nasze ulubione ceny, nie omieszkałyśmy skorzystać z propozycji i skierowałyśmy w tamtym kierunku kroki swoich, bądź co bądź, zgrabnych nóżek ;)
Na początku nasz plan był taki, że powiadomimy Groszka, którego konkretnie dnia uda nam się pojawić na miejscu. Potem jednak przyszedł pomysł, że weźmiemy ich z zaskoczenia ;) Zatem ujawnienie, że my to my odbyło się dopiero w momencie zamawiania i (ewentualnego) płacenia za kluski.
Ja, zgodnie z tym, jak planowałam wcześniej – zamówiłam spaghetti z tofu, Princi zaś penne ze szpinakiem. Z uwagi jednak, że na zębach nosi ostatnio biżuterię z różowymi gumkami – zrezygnowała, uwaga!, z orzechów włoskich.
Pamiętacie pewnie o tym, że jest to bar, więc obowiązuje samoobsługa? Ha! Nie tym razem, makaron podał nam właściciel prosto do stolika. Niezłe z nas gościówy, co? ;))
No ale dość gwiazdorzenia, wszak tematem jest makaron, a nie makaroniary. Makarony podobnie jak poprzednio były pyszne. I na dodatek porcja była spora. Nie dałam rady zjeść całej surówki, która została dołączona na osobnym talerzu.

Przyjrzyjmy się zatem spaghetti z tofu.Sosu na talerzu tym razem było odpowiednio dużo. Wprawdzie też, jak poprzednio, głównie pod makaronem, ale pomna wcześniejszych doświadczeń, zwyczajnie przemieszałam porcję klusek widelcem. Zresztą, jak Princess celnie zauważyła – zapewne chodziło o to, aby danie było atrakcyjne wizualnie. Zatem pamiętajcie, czasem warto zamieszać :)

Smak dania? O coś takiego chodziło! Pyszny, aromatyczny pomidorowo - ziołowy sos (proszę Państwa, ziół się więc nie bójmy :)), dobry makaron, tofu bez zastrzeżeń i odpowiednio pasujący do tego sezam i zielenina. Kluski bardzo na plus, piszę to bez wazeliniarstwa, a także nie dlatego, że makaron był za darmo. Zwyczajnie mi smakował. Prosty, bez udziwnień, smaczny.
Princi, a jak Twój?
Na początku nasz plan był taki, że powiadomimy Groszka, którego konkretnie dnia uda nam się pojawić na miejscu. Potem jednak przyszedł pomysł, że weźmiemy ich z zaskoczenia ;) Zatem ujawnienie, że my to my odbyło się dopiero w momencie zamawiania i (ewentualnego) płacenia za kluski.
Ja, zgodnie z tym, jak planowałam wcześniej – zamówiłam spaghetti z tofu, Princi zaś penne ze szpinakiem. Z uwagi jednak, że na zębach nosi ostatnio biżuterię z różowymi gumkami – zrezygnowała, uwaga!, z orzechów włoskich.
Pamiętacie pewnie o tym, że jest to bar, więc obowiązuje samoobsługa? Ha! Nie tym razem, makaron podał nam właściciel prosto do stolika. Niezłe z nas gościówy, co? ;))
No ale dość gwiazdorzenia, wszak tematem jest makaron, a nie makaroniary. Makarony podobnie jak poprzednio były pyszne. I na dodatek porcja była spora. Nie dałam rady zjeść całej surówki, która została dołączona na osobnym talerzu.
Przyjrzyjmy się zatem spaghetti z tofu.Sosu na talerzu tym razem było odpowiednio dużo. Wprawdzie też, jak poprzednio, głównie pod makaronem, ale pomna wcześniejszych doświadczeń, zwyczajnie przemieszałam porcję klusek widelcem. Zresztą, jak Princess celnie zauważyła – zapewne chodziło o to, aby danie było atrakcyjne wizualnie. Zatem pamiętajcie, czasem warto zamieszać :)
Smak dania? O coś takiego chodziło! Pyszny, aromatyczny pomidorowo - ziołowy sos (proszę Państwa, ziół się więc nie bójmy :)), dobry makaron, tofu bez zastrzeżeń i odpowiednio pasujący do tego sezam i zielenina. Kluski bardzo na plus, piszę to bez wazeliniarstwa, a także nie dlatego, że makaron był za darmo. Zwyczajnie mi smakował. Prosty, bez udziwnień, smaczny.
Princi, a jak Twój?
Mój no cóż, szpinak (nawet bez orzechów) to nie był najlepsiejszy pomysł w moim bądź co bądź krótkim życiu. Nie chodzi o to, że był niesmaczny, bo smaczny to był, ale te szpinakowe wstęgi owinięte wokół mojego blaszaka w ustach to był koszmar. Z 10 minut spędziłam w wc walcząc z zielonymi wstęgami!
No, ale to nie jest tak istotne, jak sam makaron.
Sosu było więcej! Był naprawdę lepiej przyprawiony i chciało się go jeść- nie wiem jak zmieściłam całą porcję! Tu właśnie moja uwaga- może dać dwie wersje makaronu- talerz duży i średni/mały - bo Panie Szefie Groszku porcje są ogromne, a w końcu to proekologiczny bar/restauracja i niefajno wyrzucać niezjedzone resztki.
Pewnie myślicie, że teraz słodzimy, bo dostałyśmy darmowe kluchy! Ale nie, nie ma to tamto, było smacznie. Szkoda, że nie mogłam skosztować ponownie pasty z marchewką i groszkiem (tym razem z nim, a nie z fasolką), ale no cóż, chyba marchewki bym nie pogryzła, a łykania, wybaczcie mam dosyć ;)
Mi smakował bardziej Oczka makaron z tofu, ale ja mam bzika na punkcie tofu i zawsze jest dobrze widziany w mym dziobie :-) Zatem, może jak LLorda zaciągnę do Groszku to na te kluski się skuszę :)
Zamówiłyśmy również kawę, za którą już zapłaciłyśmy (wszak zaproszenie było na makaron, a nie na cały anturaż z tym związany).

Masala coffee z garam masalą była aromatyczna, sama przyprawa zaś bardzo mocna. Chyba następnym razem do kanarka, czyli kawiarki oprócz kawy i zamiast przyprawy piernikowej wrzucę garam masalę. Pyszny pomysł! (zwłaszcza, że już dawno nie parzyłam korzennej kawy)
Podsumowując: tak jak poprzednio – znowu polecamy Green Peas. Zwłaszcza, że tym razem obyło się bez wpadek i deficytów w towarze- Oko, ale tego nie wiemy, toć groszku nie zamówiłyśmy ;) Oj Princess, odnoszę się do makaronów zamówionych, a nie w ogóle.
Na koniec jeszcze słówko odnośnie wspomnianego w poprzednim wpisie sklepiku. Podczas rozmowy z właścicielem, prostujemy – produkty na mini stoisku są dostępne do kupienia, ale dla osób mających kartę klienta. My nie dostałyśmy, ale wszystko w naszych rękach by ją zdobyć ;P
P.S. Panie Groszkowy Szefie, ja pamiętam o naszej rozmowie i jak tylko znajdę chwilę czasu, gdy nie pracuję lub nie śpię, odezwę się :) Podpisała ta większa blondyna ;) (z kitką czyli; swoją drogą Princi zabrzmiało to jak anons haha, ciekawe co Lord na to? ;P)
***
Green Peas eco bar & coffee, ul. Szpitalna 5 (Śródmieście)
Zamówiłyśmy również kawę, za którą już zapłaciłyśmy (wszak zaproszenie było na makaron, a nie na cały anturaż z tym związany).
Masala coffee z garam masalą była aromatyczna, sama przyprawa zaś bardzo mocna. Chyba następnym razem do kanarka, czyli kawiarki oprócz kawy i zamiast przyprawy piernikowej wrzucę garam masalę. Pyszny pomysł! (zwłaszcza, że już dawno nie parzyłam korzennej kawy)
Podsumowując: tak jak poprzednio – znowu polecamy Green Peas. Zwłaszcza, że tym razem obyło się bez wpadek i deficytów w towarze- Oko, ale tego nie wiemy, toć groszku nie zamówiłyśmy ;) Oj Princess, odnoszę się do makaronów zamówionych, a nie w ogóle.
Na koniec jeszcze słówko odnośnie wspomnianego w poprzednim wpisie sklepiku. Podczas rozmowy z właścicielem, prostujemy – produkty na mini stoisku są dostępne do kupienia, ale dla osób mających kartę klienta. My nie dostałyśmy, ale wszystko w naszych rękach by ją zdobyć ;P
P.S. Panie Groszkowy Szefie, ja pamiętam o naszej rozmowie i jak tylko znajdę chwilę czasu, gdy nie pracuję lub nie śpię, odezwę się :) Podpisała ta większa blondyna ;) (z kitką czyli; swoją drogą Princi zabrzmiało to jak anons haha, ciekawe co Lord na to? ;P)
***
Green Peas eco bar & coffee, ul. Szpitalna 5 (Śródmieście)
Ta większa blondyna:) - bardzo mi się spodobało. Brawo dla lokalu za poprawę, ale teraz czas wysłać kogoś do Was niepodobnego i znienacka. To będzie wtedy prawdziwy sprawdzian:)
OdpowiedzUsuńWiększa ha ha ha ;D.
OdpowiedzUsuńZaciekawiła mnie biżuteria na zębach ;)
A jak to pan z Groszka wpadł na Waszego bloga?
Fajnie,że się poprawiło w Groszkowie:)
Aniu trzeba będzie tam pójść za jakiś czas, jak Pan szef nie będzie nas pamietał ;)
OdpowiedzUsuńMajano biżuteria różowa jak na Pirincess przystało ;)
No i jedno: no nie da się ukryć że wzdłuz i wszerz jestem większa od Oczka ;P
"blaszaka" hehe, dobrze, że na moich zębach już długo nie zabawi..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was Dziewczyny! :D
no u mnie to dopiero początek i już mam go dosyć, ale jak mus to mus, nie dla urody, a dla zdrowia, więc się mecze i zamiast nowego aparatu do zdjęć, mam blaszaka na zębach ;P
OdpowiedzUsuńp.s. grunt że różowy, to jakoś to przeżywam ;)
OdpowiedzUsuńMiło ze strony Pana z Groszka, że was zaprosił :) I całe szczęście, że Groszkowa knajpa wypadła lepiej :)
OdpowiedzUsuńo wiele lepiej, ale ja ich jeszcze kiedyś sprawdzę ;) tego makaronu z groszkiem nie odpuszczę ;)
OdpowiedzUsuńZobaczcie, jaki oddźwięk mają Wasze wpisy!
OdpowiedzUsuńno ba! ;)
OdpowiedzUsuńNadal nie udało mi się wybrać do Zielonego Groszku :), ale zdjęcia super! :))
OdpowiedzUsuńSweet--->dziękuję, choć światło i pora dnia do zdjęć były podłe ;)
OdpowiedzUsuńteż jestem "makaroniara" Wasz przepis wykorzystam,a tymczasem rewanżuję sie przepisem na PESTO Z FETTUCCINO,który znalazłam na blogu lipkowy-domek.blogspot.com.Szybko sie robi,jeszcze szybciej zjada,warunek-świeża bazylia pozdrawiam Teresa
OdpowiedzUsuńTereso, dziękujemy za pomysł na danie. I zapraszamy do nas częściej na makaron :)
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia :0
OdpowiedzUsuńOczko robiła :)
OdpowiedzUsuń