Jako lubujące się w makaronach blogerki, nie mogłyśmy odmówić zaproszenia i grzecznie obie stawiłyśmy się punktualnie na miejscu startu pod Pałacem Kultury i Nauki. A po kilku godzinach jazdy busikiem pełnej rozmów, śmiechów i drzemek dotarłyśmy na miejsce.
Oczko: A tam powitano nas bardzo serdecznie i z poczęstunkiem. Zostałyśmy poinformowane, o tym, że najpierw zwiedzimy młyn, a następnie makaroniarnię, czyli fabrykę. Ze względów bezpieczeństwa i higieny musiałyśmy wcześniej wypełnić ankietę, a już w trakcie zwiedzania wdziałyśmy bardzo gustowne białe fartuchy i takież siatkowe czepki oraz wielce pasujące do tego niebieskie foliowe butki ;)
A: Sam młyn i fabryka nas zachwyciła i jednocześnie przeraziła. Z jednej strony te innowacje, ta technologia, ten postęp, a z drugiej strony- ludzie niebawem nie będą potrzebni nigdzie….
Ubrane w gustowne kubraczki (czepek nawet zwinęłam do kieszeni, co by w stolicy chłopaków na niego wyrywać, ale nie mogę go znaleźć ?), zobaczyłyśmy powstaje makaron od ziarenka do pełnej paczki klusek, dano pomacać różne grubości mąk, a także wytłumaczono jak powstają różne kształty makaronów. No fajne to było no!
O: I głośno – szczególnie w młynie. Warto Kurczaku dodać, że Lubella, jako jedyna fabryka makaronu w Polsce ma własny młyn, w którym wytwarza mąkę na swój makaron. A pszenica durum, z której robią mąkę przyjeżdża do Lubelli pociągiem między innymi dlatego, że mają na terenie fabryki swoją prywatną bocznicę. Takie dostawy przyjeżdżają co ok. 3-mce i przywożą durum z terenów, gdzie ona rośnie i gdzie aktualnie jest jej urodzaj, dlatego czasem jest to Francja, innym razem Kanada albo jeszcze inne państwo. Kosmopolityczny makaron z tej Lubelli ;)
A: Po oględzinach, naukach i rozmowach wszyscy zostaliśmy zaproszeni na obiad. Byliśmy naprawdę głodni, więc to było jak zbawienie. Tyle godzin mówienia o makaronach naprawdę może wzmóc apetyt. Na obiedzie oczywiście dania makaronowe były, ale nie tylko, bo i łosoś się znalazł, i zupa grzybowa, i ciasto. Ba! Nawet wino było :-)
O: Dodajmy jeszcze, że naszą wycieczkę zarówno po młynie jak i makaroniarni oprowadzał prezes Lubelli (już na emeryturze), u którego widać i słuchać było, że pasją jest to, o czym opowiadał podczas zwiedzania. Sam obiad w Old Pubie, już po wszystkim, rzeczywiście był całkiem niezły, mogłabym nawet rzec, że wypasiony ;) Dodatkowo w bardzo sympatycznej atmosferze w gronie zwiedzających, organizatorów i gospodarzy. Tylko pan kelner zapomniał o mojej kawie ;)
A i O: Dziękujemy organizatorom, zarówno Marcinowi i Karolinie, jak i całej ekipie Lubelli, za miłą, pouczającą i smaczną wyprawę.
Było wesoło ;)
OdpowiedzUsuń